27 maja 2010

antropologia YouTube

Naszym jutrzejszym tematem będzie kultura konwergencji widziana z perspektywy przemian, jakie dotyczą telewizji. Można zresztą opisywać je na różne sposoby, jako np. platformy telewizji cyfrowej (w rodzaju n), która przekształca strumień telewizyjny w rodzaj archiwum i bazy danych, z których możemy korzystać z pewną dowolnością; można także przyjrzeć się parametrom narracji transmedialnej, jak to czyni na przykładzie trylogii "Matrix" Henry Jenkins w "Kulturze konwergencji". Naszym punktem wyjścia będzie YouTube - platforma, która zmieniła nie tylko sposób w jak oglądamy telewizję, ale także  pokazała, do czego ona nam najczęściej służy. Ciekawym wprowadzeniem do dyskujsi jest wykład antropologa z Kentucky State Univeristy, Michaela Wescha, który od 2 lat prowadzi (wraz z grupą studentów) obserwację uczsetniczącą w środowisku YouTube. Zamieszczony -  jakżeby inaczej - na YouTube, jest żywą, ilustrowaną wieloma fragmentami multimedialnymi opowieścią, daleką od tradycyjnego akademickiego wykładu. Jest też, jak się wydaje, wersją dosyć entuzjastyczną wobec serwisu i jego możliwości (oraz, ogólnie rzecz ujmując, kultury partycypacji i Web 2.0). Postaramy się jutro zwrocić uwagę także na ujęcia teorii krytycznej, pokazującej YouTube nie tylko od strony mechanizmow społecznościowych i kreowania twórczej, globalnej wspólnoty. Wesch najbardziej jest znany bodaj jako autor tego filmiku:
Warto także odwiedzić stronę prowadzonego przez niego kursu "Digital Ethnography".

20 maja 2010

reaktywacja

Daty nie kłamią - między 25. marca a dzisiejszym dniem upłynęły blisko 2 miesiące. Shame on me. Przystępując do projektu sama jednak byłam ciekawa, czy uda mi się utrzymać regularny rytm pisania. Nie udało się, oczywiście; póki co, nie przewidziano w ankiecie oceny dorobku naukowego publikacji na blogu, ale są oczywiście wysoko punktowane publikacje, które trzeba po prostu napisać czasem w środku roku akademickiego. Wszystko po to, żeby później znowu przeczytać, jak dalece polski światek akademicki nie spełnia kryteriów (cóż, można tylko dodać z przekąsem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia). Whatever. 
"Po drodze" przez telewizję przewaliły się nawałnice, tragedie i tragifarsy, do których jednak nie będę już wracać, żeby a) wymknąć się klaustrofobii dogmatycznie motywowanych porządków b) móc odrobinę choć nadążyć za tym, co tu i teraz c) robić swoje, czyli obrabiać swoją grządkę.
I właśnie w związku z tym ostatnim: interesującego przykładu na to, jak w dobie rosnącego rozproszenia praktyk telewizyjnych przestają wystarczać klasyczne metodologie badania oglądalności dostarcza artykuł zamieszczony w Advertising Age (wersja on-line). Jeśli uwzględnić "zaangażowanie odbiorców" w tekst telewizyjny, czyli wziąć pod uwagę oglądanie na wszystkich dostępnych platformach (w telewizji, on-line i urządzeniach mobilnych) a także aktywność oglądających na Facebooku i Twitterze, to zmianie ulega rzekomo "twarda" statystyka. I tak po zastosowaniu metodologii Content Power Ratings opracowanej przez agencje Optimedia, serial "Lost" zmienia miejsce z 35 pozycji wg ratingu Nielsena (tradycyjna metoda) na... drugą, zaraz za  "Idolem" (wg Optimedia, z uwzględnieniem wszystkich kaanłów dostępności oraz aktywności odbiorcow w mediach społecznościowych). "Gossip Girl" stacji CW wykonuje ruch jeszcze bardziej imponujący: z pozycji 142 na... 14. Nowa metodologia ma oczywiście związek z tym, jak reklamodawcy widzą swoje zadanie w dobie sieci spolecznościowej i zwiększonej cyrkulacji tekstów.  O krok dalej poszedł projekt, o którym mówił dr Mirosław Filiciak podczas konferencji w Amsterdamie w czerwcu ubiegłego roku - zespół warszawski uwzględnił także tzw. nielegalne ściąganie plików oraz tzw. ekonomię daru, czyli dzielenie się serialami na mnóstwo nieformalnych sposobów. 
To małe wprowadzenie do olbrzymiego tematu, czyli dlaczego trzeba uwzględnić telewizję jako dyskurs, a a nie tylko zestaw programów.

25 marca 2010

zasoby

O tym, że zasoby sieci są niezmierzone, najlepiej się przekonać korzystając na przykład z serwisu Delicious (tzw. social bookmarking site, czyli społecznościowe zakładki). Jeśli rzeczywiście korzystać z opcji "network", czyli podglądać, co "odahaczają" sobie w sieci nasi znajomi (zwłaszcza dzielący te same zainteresowania), to szybko dojdziemy do wniosku, że nie sposób nadążyć. Stosowanie odpowiednich filtrów informacyjnych zaczyna stawać się wymagającą zaangażowania umiejętnością, bo ograniczenie się do Wikipedii nie wchodzi w grę, jeśli chcemy zgłębić temat choć trochę bardziej serio.
Dlatego co jakiś czas będę dzielić się sugestiami co do miejsc w sieci poświęconych badaniom telewizji. Na początek miejsca, gdzie można obejrzeć telewizję (streaming), która odeszła już (prawie) w niepamięć, lub której nie mieliśmy możliwosci oglądać (czyli nie tylko YouTube, choć istotnie można tam znaleźć prawie wszystko). O YouTube będzie zresztą oddzielnie.

Klasyczne reklamy telewizyjne, czyli uroki telewizji "vintage":

Klasyczna amerykańska telewizja, sporo spotów reklamowych, ale także np. znakomity sitcom CBS z lat 60-tych, Beverly Hillbillies

Dla odmiany zasoby francuskojęzyczne telewizji szwajcarskiej, godna uwagi jest zakładka "Fenêtre sur les annes 50/60/70/80/2000 
http://archives.tsr.ch/vualatele-210310b

VideoActive - wspierany przez jeden z programów Komisji Europejskiej projekt otwarcia dostępu do archiwów telewizji europejskich:
http://videoactive.eu/VideoActive/Home.do

Jak wiadomo, możliwość oglądania pełnych epizodów South Park:
http://www.southparkstudios.com/ 
...i Simpsonów
http://www.wtso.net/cat/1.html

Warto także eksplorować:
Projekt "American Memory" Biblioteki Kongresu
http://memory.loc.gov/ammem/index.html

Internet Archive (zwłaszcza tzw. archiwum Premingera)
http://www.archive.org/

Wreszcie, last but not least
http://www.tvp.pl/retro/archiwizja

Ciąg dalszy nastąpi.

P.S. Tylko z "archiwizji" nic nie udało mi się obejrzeć - może dlatego, że programy TVP można oglądać ze strony tylko, jeśli korzysta się z PCeta i Windowsa...

sonda - podsumowanie

Pierwsza sonda zakończona, pora na wyniki. Na pytanie "Co najchętniej robisz w weekendowy poranek?" 60% respondentów (jak łatwo było się domyśleć) wybrało opcję o charakterze głęboko filozoficznym, czyli "co to jest poranek?" 20% (UWAGA!UWAGA!) czyta wtedy tekst na kolejne zajęcia z teorii telewizji (hmm... słyszę jakiś ledwo uchwytny podszept sceptycyzmu, ale może to tylko Ryoji Ikeda grający w tle). 10% ogląda Dzień Dobry TVN, 5% robi zakupy, 5% przebiega 10 km. 
Blogi piszemy o innych porach dnia i nocy.

18 marca 2010

"Le jeu de la mort" (a raczej śmierć z nudów)

Przypadek niesławnego francuskiego dokumentu (bo niezupełnie było to nowe reality show, jak powszechnie przyjęto) może służyć za modelowy przykład co najmiej dwóch rzeczy: 1) nieporozumień, które są wynikiem nieświadomości co do formuł gatunkowych i "działania" telewizji 2) tego, o czym będziemy mówić na jutrzejszych zajęciach, czyli intertekstualności (w tym przypadku modelowy przykład intertekstualności wertykalnej). 
Kiedy po raz ósmy w ciągu ostatniej doby usłyszałam o niesławnym eksperymencie, pomyślałam sobie: znowu. Ulubiona formuła działania polskich dziennikarzy, czyli metoda "copy & paste". TVN 24 pokazał w swoich serwisach ten materiał dwukrotnie (17.03 widziałam to w jakimś wieczornym magazynie, a 18.03 w "Faktach") dzień po dniu, a zatem jutro można spodziewać się kolejnej fali. Bo istotnie dziala to jak fala, znana z zabawy w "głuchy telefon" albo z plotkarskich serwisów.  Co było u źródła? Dokument Christophe'a Nicka dla France 2 posługujący się formułą sfingowanego teleturnieju. Co otrzymaliśmy na wyjściu? Informacja w "Faktach" z 18.03 mówiła o "wstrząsającym teleturnieju", w którym uczestnicy rażą prądem kogoś, kto podaje złe odpowiedzi, informacja o tym, że był to dokument, a teleturniej był zaaranżowany pojawia się w dalszej kolejności, choć w pierwszej informacji w serwisie TVN24 o "Granicach śmierci" informacja o tym, że to film dokumentalny podana jest na wstępie. Nic dziwnego, że w potocznych opiniach mówi się o "nowym teleturnieju francuskiej telewizji", co słyszałam na własne uszy mniej więcej 5-6 razy przełączając się między kolejnymi stacjami radiowymi podczas przejazdu z kampusu UJ na Akademię Krakowską (co, jak wiadomo, może potrwać...). Założę się o dowolną sumę pieniędzy, że ten casus będzie w najbilższym czasie przywoływany przez wszystkich, którzy w ten sposób "udowodnią" demoralizujący wpływ telewizji i zdziczenie obyczajów.
Tyle tylko, że... to nic nowego. Genezy reality shows (czy w ogóle formuły reality TV) można upatrywać m.in. w eksperymentach psychologicznych realizowanych w warunkach laboratoryjnych. (grupa osób zamknięta w pomieszczeniu, w przeciągu określonego czasu, w dodatku zachowania często są dokumentowane na wideo - brzmi znajomo?). Pisałam w tekście "Reality TV niebezpieczne związki z rzeczywistością" (zamieszczonym w niełatwo chyba dostępnej antologii podsumowującej sesję naukową "Uwierz w dokument" w ramach 5 Krakowskiej Dekady Fotografii - pewnie więc udostępnię ten tekst w sieci). Jednym z wczesnych przykładów może być równie kontrowersyjny w swoim czasie The Experiment, realizowany w 2002 roku dla brytyjskiej BBC One. Polegał na odtworzeniu na potrzeby telewizyjnego show słynnego eksperymentu Philipe'a Zimbardo z 1971 roku, pracującego wówczas na prestiżowym Stanfordzie (grupa studentów zostala podzielona na strażników i więźniów, co doprowadziło do eskalacji zachowań - wszyscy weszli w swoje role aż za bardzo). Wnioski potwierdzały tezy eksperymentu Milgrama z 1963 roku, do którego Zimbardo nawiązwywał. Nie wspomniano o brytyjskim The Experiment z prostego powodu: nie pasuje do tezy założonej najwyraźniej na wstępie przez twórców francuskiego dokumentu. Ludzie wcale nie są tak skłonni do rzekomo "naturalnego" wchodzenia w role strażników i aktywnie dążą do redefinicji sytuacji, nie poddając się tyranii bez walki i oporu. Zarówno projekt Zimbardo, jak i powtórka  Reichera-Haslama dla BBC musiały jednak zostać przerwane z obawy o eskalację  przemocy.  Wnioski Milgrama, a później Zimbardo zostały zresztą podważone także w literaturze fachowej, z różnych powodów, m.in. z powodu braku wcześniejszych badań psychologicznych uczestników eksperymentu, fakt, że byla to grupa dość jednorodna (studenci) oraz dyskusyjną etykę prowadzenia badań.
Co zatem właściwie udowadnia francuski "eksperyment"? Mówiąc cynicznie, to, że dokument kreacyjny ma się dobrze i że wciąż posługuje się nośnymi marketingowo strategiami. Wracając do telewizji - dokument zaprezentował tezę, która jest czystą tautologią: ludzie zachowują się zgodnie z regułami gry, bo przecież miał to być teleturniej o jasno określonych zasadach. Czy rzeczywiście było to zadawanie cierpienia? Tak można rozumować tylko uprzednio zakładając, że ludzie pozbawieni są zdolności myślenia albo że w magiczny sposób tracą ją w kontakcie z telewizją. Wyniki świadczą raczej o czymś przeciwnym - zdrowym rozsądku uczestnikow show. Bliska prawdy jest z pewnością odpowiedź (na szczęście w "Faktach" wyraził ją wspominany już tutaj Wiesław Godzic), że takie zachowania świadczą po prostu o zaufaniu do instytucji telewizji: nikt o zdrowych zmysłach nie przypuściłby bowiem, że w telewizji ktoś naprawdę umrze na ekranie w wyniku cierpień zadawanych przez innych uczestnikow programu. Chodzi nie tylko o to, że ta granica etyczna nie zostala jeszcze w telewizji przekroczona, choć reality TV kilka takich granic mocno nadwerężyło. Takie zdarzenie byłoby jednak morderstwem, co skończyłoby się interwencją odpowiednich służb, a autorzy programu i jego producenci w jej wyniku mogliby najwyżej realizować Prison TV (bez "break").
Jeśli TVN24 ma jakiś researcherów, to  - chłopaki i dziewczyny, nie śpijcie przed monitorami, tylko bierzcie się wreszcie do jakiejś pracy. A dziennikarzy zapraszamy na kulturoznawcze zajęcia z telewizji, zwłaszcza, że stacjonujemy teraz w tym samym budynku.

17 marca 2010

"tylkodlaczegojestemjeszczebardziejzmęczonaniżprzedtem?"

...jest wyjaśnienie:

the end as we think we know it :-)

Właśnie zastanawiałam się nad kolejnym postem, kiedy z sieci przypłynęło do mnie...to (koniecznie należy obejrzeć do końca!!! jest pewien haczyk):



(tak to już z siecią jest, że to, co potrzebne pojawia się jakby z... przestrzeni: jakiś przypadkowy link, jakiś RSS, który odruchowo się sprawdza na iGoogle, czyjś update na Facebooku itp., itd., wiadomo).
Pomyślałam sobie, że ten przykład pokazuje lepiej, niż mogłabym wyjaśnić, o co mi chodzi z tym lubieniem-nielubieniem telewizji: oczywiście, że nie musimy jej lubić. Ale warto pamiętać, że może być tak, jak nam się wydaje, ale może też być... zupełnie inaczej. A zatem zdrowej dozy relatywizmu życzę przy ocenach (szczególnie tych opartych na tym, jak sobie WYOBRAŻAMY odbiorców jakiegoś programu, który budzi w nas grozę albo odruch politowania). Można też to nazwać... nawiasem fenomenologicznym. Jak komu wygodnie :-)
P.S. Jestem pod dużym wrażeniem ożywienia panującego na wszystkich blogach i na razie - jak wampir - zasysam z nich twórczą energię.