18 marca 2010

"Le jeu de la mort" (a raczej śmierć z nudów)

Przypadek niesławnego francuskiego dokumentu (bo niezupełnie było to nowe reality show, jak powszechnie przyjęto) może służyć za modelowy przykład co najmiej dwóch rzeczy: 1) nieporozumień, które są wynikiem nieświadomości co do formuł gatunkowych i "działania" telewizji 2) tego, o czym będziemy mówić na jutrzejszych zajęciach, czyli intertekstualności (w tym przypadku modelowy przykład intertekstualności wertykalnej). 
Kiedy po raz ósmy w ciągu ostatniej doby usłyszałam o niesławnym eksperymencie, pomyślałam sobie: znowu. Ulubiona formuła działania polskich dziennikarzy, czyli metoda "copy & paste". TVN 24 pokazał w swoich serwisach ten materiał dwukrotnie (17.03 widziałam to w jakimś wieczornym magazynie, a 18.03 w "Faktach") dzień po dniu, a zatem jutro można spodziewać się kolejnej fali. Bo istotnie dziala to jak fala, znana z zabawy w "głuchy telefon" albo z plotkarskich serwisów.  Co było u źródła? Dokument Christophe'a Nicka dla France 2 posługujący się formułą sfingowanego teleturnieju. Co otrzymaliśmy na wyjściu? Informacja w "Faktach" z 18.03 mówiła o "wstrząsającym teleturnieju", w którym uczestnicy rażą prądem kogoś, kto podaje złe odpowiedzi, informacja o tym, że był to dokument, a teleturniej był zaaranżowany pojawia się w dalszej kolejności, choć w pierwszej informacji w serwisie TVN24 o "Granicach śmierci" informacja o tym, że to film dokumentalny podana jest na wstępie. Nic dziwnego, że w potocznych opiniach mówi się o "nowym teleturnieju francuskiej telewizji", co słyszałam na własne uszy mniej więcej 5-6 razy przełączając się między kolejnymi stacjami radiowymi podczas przejazdu z kampusu UJ na Akademię Krakowską (co, jak wiadomo, może potrwać...). Założę się o dowolną sumę pieniędzy, że ten casus będzie w najbilższym czasie przywoływany przez wszystkich, którzy w ten sposób "udowodnią" demoralizujący wpływ telewizji i zdziczenie obyczajów.
Tyle tylko, że... to nic nowego. Genezy reality shows (czy w ogóle formuły reality TV) można upatrywać m.in. w eksperymentach psychologicznych realizowanych w warunkach laboratoryjnych. (grupa osób zamknięta w pomieszczeniu, w przeciągu określonego czasu, w dodatku zachowania często są dokumentowane na wideo - brzmi znajomo?). Pisałam w tekście "Reality TV niebezpieczne związki z rzeczywistością" (zamieszczonym w niełatwo chyba dostępnej antologii podsumowującej sesję naukową "Uwierz w dokument" w ramach 5 Krakowskiej Dekady Fotografii - pewnie więc udostępnię ten tekst w sieci). Jednym z wczesnych przykładów może być równie kontrowersyjny w swoim czasie The Experiment, realizowany w 2002 roku dla brytyjskiej BBC One. Polegał na odtworzeniu na potrzeby telewizyjnego show słynnego eksperymentu Philipe'a Zimbardo z 1971 roku, pracującego wówczas na prestiżowym Stanfordzie (grupa studentów zostala podzielona na strażników i więźniów, co doprowadziło do eskalacji zachowań - wszyscy weszli w swoje role aż za bardzo). Wnioski potwierdzały tezy eksperymentu Milgrama z 1963 roku, do którego Zimbardo nawiązwywał. Nie wspomniano o brytyjskim The Experiment z prostego powodu: nie pasuje do tezy założonej najwyraźniej na wstępie przez twórców francuskiego dokumentu. Ludzie wcale nie są tak skłonni do rzekomo "naturalnego" wchodzenia w role strażników i aktywnie dążą do redefinicji sytuacji, nie poddając się tyranii bez walki i oporu. Zarówno projekt Zimbardo, jak i powtórka  Reichera-Haslama dla BBC musiały jednak zostać przerwane z obawy o eskalację  przemocy.  Wnioski Milgrama, a później Zimbardo zostały zresztą podważone także w literaturze fachowej, z różnych powodów, m.in. z powodu braku wcześniejszych badań psychologicznych uczestników eksperymentu, fakt, że byla to grupa dość jednorodna (studenci) oraz dyskusyjną etykę prowadzenia badań.
Co zatem właściwie udowadnia francuski "eksperyment"? Mówiąc cynicznie, to, że dokument kreacyjny ma się dobrze i że wciąż posługuje się nośnymi marketingowo strategiami. Wracając do telewizji - dokument zaprezentował tezę, która jest czystą tautologią: ludzie zachowują się zgodnie z regułami gry, bo przecież miał to być teleturniej o jasno określonych zasadach. Czy rzeczywiście było to zadawanie cierpienia? Tak można rozumować tylko uprzednio zakładając, że ludzie pozbawieni są zdolności myślenia albo że w magiczny sposób tracą ją w kontakcie z telewizją. Wyniki świadczą raczej o czymś przeciwnym - zdrowym rozsądku uczestnikow show. Bliska prawdy jest z pewnością odpowiedź (na szczęście w "Faktach" wyraził ją wspominany już tutaj Wiesław Godzic), że takie zachowania świadczą po prostu o zaufaniu do instytucji telewizji: nikt o zdrowych zmysłach nie przypuściłby bowiem, że w telewizji ktoś naprawdę umrze na ekranie w wyniku cierpień zadawanych przez innych uczestnikow programu. Chodzi nie tylko o to, że ta granica etyczna nie zostala jeszcze w telewizji przekroczona, choć reality TV kilka takich granic mocno nadwerężyło. Takie zdarzenie byłoby jednak morderstwem, co skończyłoby się interwencją odpowiednich służb, a autorzy programu i jego producenci w jej wyniku mogliby najwyżej realizować Prison TV (bez "break").
Jeśli TVN24 ma jakiś researcherów, to  - chłopaki i dziewczyny, nie śpijcie przed monitorami, tylko bierzcie się wreszcie do jakiejś pracy. A dziennikarzy zapraszamy na kulturoznawcze zajęcia z telewizji, zwłaszcza, że stacjonujemy teraz w tym samym budynku.

Brak komentarzy: